Tata też jest ważny! Jak zostawić dziecko z tatą i nie zwariować?! Mama jest najlepszym rodzicem, najlepiej wiem, co dla mojej córy jest najlepsze, najlepiej ją nakarmię, najlepiej ubiorę i generalnie charakteryzuje mnie jedno słowo: NAJLEPSZA 🙂 I właściwie na tym powinnam zakończyć, bo przecież nic nie równa się mamie, a już na pewno nie tata… Ale wszyscy wiemy, że to nieprawda. Tata jest tak samo potrzebny, a w niektórych przypadkach i o wiele ważniejszy niż mamusia. Ameryki nie odkryję, kiedy stwierdzę, że od samego początku dziecko jest najmocniej przywiązane do mamy. Tak też było u nas, od momentu urodzenia Liwii byłyśmy nierozłączne. Wspólne spanie, karmienie piersią, zabawy, przewijanie, ubieranie – to była moja domena. Oczywiście tatuś był, starał się, ale ja dumna, jak paw, nie dałam sobie za wiele pomóc, bo przecież „ja to zrobię lepiej”. A takim postępowaniem strzelałam sobie tylko w kolano. Przez pierwsze miesiące życia Liwii, nie miałam takiej potrzeby, żeby gdzieś wyjść, wyskoczyć, odciąć się od malucha. Macierzyństwo było takie nowe, emocjonujące i fantastyczne, że żadna chwila z nią mnie nie męczyła (do tej pory nie męczy ;)). W końcu jednak nadszedł ten dzień, że chciałam wyjść i to SAMA! Doskonale pamiętam ten dzień, chciałam wyjść do kosmetyczki, odnowić swoje paznokcie, zrobić hybrydy, poczuć się znów troszkę bardziej kobieco. Po prostu zrobić coś typowo babskiego i tylko dla siebie. Czekałam na moment wyjścia od rana, Wojtek miał wrócić z pracy, a ja w tym samym czasie przekazać małą dziewczynkę w wielkie ręce taty, ucałować w czółko oba stworzenia i biec przed siebie, wolna jak ptak! Dwie godziny przed wyjściem zaczęłam panikować i wydzwaniać, że przecież ja nie mogę iść, że jestem najgłupszą mamą świata, że paznokcie poczekają, dziecko najważniejsze. Sama sobie zaczęłam w głowie robić problemy, które nie miały żadnej podstawy, żeby zaistnieć w realnym świecie. Analizowałam minutę po minucie, w której będą sam na sam, a że miało to trwać minimum dwie godziny, na prawdę miałam o czym myśleć. Karmienie! Liwia w tym czasie piła już mleko modyfikowane, więc myśl o nasypaniu proszku do butelki i nalaniu do tego gorącej wody, sprawiała, że cała drżałam. A przecież nikt u nas w domu lepiej nie zna się na cyferkach i nie jest dokładniejszy niż Tata. Kiedy on przygotowuje mleko, porcje są odmierzone idealnie, mogłabym powiedzieć, że co do ziarenka, a woda ma temperaturę co do stopnia taką, jak napisane na opakowaniu. Do tej pory jest tak, że Liwcia przed snem mleko robi z Tatą, śmieją się przy tym, mieszają z całych sił. Właściwie to niepozorne mleko stało się ich wspólnym codziennym rytuałem, który cieszy moje oczy. Kąpiel! Wtedy widziałam tą gorącą wodę i płaczące dziecko, wyolbrzymiałam do granic możliwości, że wpadnie do wody, że się poślizgnie, aaaaa moja wyobraźnia szalała. A przecież nikt nie ma bardziej delikatnych rąk, niż tata. W żadnych nie jest bardziej bezpiecznie, jak w silnym męskich dłoniach, które trzymały w tym momencie swój największy skarb! Nadal trzymają, podrzucają, kręcą fikołki, ja drże przy tym, ale wiem, że nikt jej mocniej nie przytrzyma, niż Tata. Zasypianie! Moja głowa świrowała od tego, czy ubierze piżamę, czy nic jej nie będzie uciskać, czy nie założy tył na przód, totalny absurd. A przede wszystkim, czy zaśpiewa ulubioną kołysankę, czy nie będzie niepotrzebnie płakać. Ja, mama, drżałam o to, jak z malutkim dzieckiem poradzi sobie dorosły i odpowiedzialny mężczyzna. Teraz, kiedy o tym myślę, widzę jak wiele miałam bezpodstawnych obaw. Dla Wojtka, Liwia jest największym skarbem i nigdy nie dał by zrobić jej krzywdy, w żadnej dziedzinie życia, począwszy od zrobienia mleka. Wróciłam wtedy do domu, gnałam przez miasto, żeby być już, weszłam do spokojnego, cichego domu. Liwia spała słodko, nakarmiona, wykąpana, ubrana w piękną piżamkę, na mnie czekała kolacja. Wszystko było idealnie. Myślałam, że wrócę na pole bitwy, a zastałam cichutkie mieszkanko. Ten dzień uświadomił mi, jak bezpodstawne są moje obawy, bo TATA też potrafi. I to potrafi bardzo dobrze. Pod jego skrzydłami rośnie pewne siebie i kochane dziecko. Chroni je, kocha, szanuje i uczy wszystkich niezwykle ważnych rzeczy. Tylko Tata potrafi wymyślać te wszystkie zabawy, przy których ja zamykam oczy, a jednocześnie słyszę najprawdziwszy na świecie śmiech. Tylko Tata wspiera przy wymyślaniu najdziwniejszych pomysłów i wdraża je w życie, by jego skarb miał radochę. Tylko Tata potrafi tak rozśmieszyć, że brzuch boli przez kolejną godzinę. TATA kocha za wszystko. GRA KID O MEMORY MATCH- do kupienia TUTAJ!
Wielu rodziców czeka na ten dzień, kiedy ich dziecko będzie na tyle samodzielne, aby mogło samo wrócić ze szkoły, pozostać bez opieki w domu lub wyjść na plac zabaw. Jednak trzeba mieć na uwadze dwie ważne kwestie – przepisy prawa i dojrzałość malucha. Co więcej, dziecko trzeba do tak ogromnej zmiany dobrze przygotować. To, jak zwracać się do teściowej, jest tematem wiecznie żywym. Mówić do teściowej Mamo, per Pani a może bezosobowo? Przychodzi ten jakże przełomowy ;-) moment naszego życia, gdy łączymy się w pary i poznajemy rodziców naszego partnera i nie wiemy jak mówić do swoich teściów! ;-) Po zazębieniu się naszej relacji z partnerem bywa tak, że decydujemy się nasz związek scementować ślubem albo jakoś sformalizować i nasi potencjalni teściowie już nie są potencjalnymi! Stają się rzeczywistymi! Ha, i część z nas zastanawia się wtedy jak daną sytuację ograć. To znaczy jak powinni się zwracać do teściowej i teścia, którzy nie do końca są już im obcy. Są częścią rodziny, wobec tego fajnie by było wiedzieć, czy mówimy do mamy naszego partnera po imieniu, czy zwracamy się bezosobowo, a może per Mamo, Tato? A może per Pani, Pan? Nie zawsze jest to sytuacja łatwa i spędza wielu sen z powiek. Monika* i Paulina* w krótkim odstępie czasu napisały do mnie maile, w których miały niemalże bliźniaczy problem. Przytoczę fragment wiadomości Pauliny, która nie za bardzo wie, jak powinna zwracać się do swojej Teściowej: „[…] Jesteśmy małżeństwem od roku. Przed ceremonią ślubną zwracałam się do mojej przyszłej teściowej bezosobowo. Starałam się, aby brzmiało to grzecznie, jednocześnie wiedziałam, że dość nieswojo czuję się zwracając się tak do mamy mojego Męża. To były zwroty jak do kobiety z okienka PKP, pozbawione jakiegokolwiek ładunku emocjonalnego. Nasze stosunki były poprawne. Bez jakiejś nadmiernej wylewności, ale też nie zdarzały nam się nigdy sprzeczki. Łudziłam się, że po ślubie teściowie wyjdą z inicjatywą i powiedzą, abym mówiła do nich albo po imieniu albo per mamo i tato, jednak nic takiego się nie stało. Podczas rozmowy z moim mężem zaproponował mi on, abym sama po prostu zaczęła mówić do jego mamy per mamo. Podczas jednego z niedzielnych obiadów kiedy nalewałam wszystkim rosół, postanowiłam przełamać lody i powiedziałam do mamy mojego małżonka: „Mamo, wystarczy czy jeszcze jedną chochlę nalać?” Na co ona powiedziała stanowczo i wyraźnie: „Przepraszam, a od kiedy to ja jestem Twoją mamą?” Madzia, uwierz mi, że w tamtym momencie tak, jak stałam z tą chochlą w łapie, tak ugięły się pode mną nogi i nie wiedziałam, co mam z siebie wydukać. Mój mąż z teściem nie zwrócili w ogóle na to uwagi, bo komentowali mecz piłki nożnej, a ja wtedy zapadłam się pod ziemię. W końcu powiedziałam, że się przejęzyczyłam i dalej nie komentowałam sytuacji. Czy ja zrobiłam coś źle?! A może mam do niej mówić per pani? Niech mi ktoś powie, jak to ugryźć, po od tamtej pory cała się trzęsę na myśl o kolejnej wizycie. A kiedy pojawią się dzieci, to jak to miałoby niby wyglądać? […] „ Zagotowałam się po tym mailu! Przedstawię zatem moje zdanie i nie wiem, czy pokryje się ono w całości z zasadami savoir vivre’u, ale zrobiłam mały research, aby mieć solidną podstawę i nie pieprzyć głupot. Nie chcę rzucać argumentami z kapelusza. Otóż moim skromnym zdaniem, które potwierdzają reguły savoir vivre’u, to nikt inny jak właśnie starszy od nas powinien pierwszy zagaić na temat tytułowania się! Błąd popełniła Paulina, która założyła, że ma do czynienia z kobietą, która zna zasady, którymi świat się kieruje. To jej teściowa powinna mieć odrobinę ogłady i zaproponować swojej synowej jakieś rozwiązanie. Skoro jej syn jest już rok po ślubie, to wypadałoby się ogarnąć, kolokwialnie to ujmując i zaproponować cokolwiek. CO-KOL-WIEK. A do wyboru jest kilka rozwiązań: 1. per MAMO. Ciepło i przyjaźnie. Jeśli relacja teściowa-synowa jest bardzo życzliwa i żadna ze stron nie ma nic przeciwko, to uważam to za świetne rozwiązanie! To mama naszego partnera powinna wyjść z taką propozycją, jeśli ma na to ochotę. Pamiętam, że tak właśnie zwracała się moja Mama do swojej teściowej, czyli mamy mojego taty. To moja babcia takie rozwiązanie zaproponowała mojej Mamie, na co moja Mama chętnie przystała. Co więcej, moja Mama często mówiła do swojej teściowej nawet per mamusiu! „Mamusiu, czy podałabyś mi cukier?” Mega ciepłe i chyba rzadkie rozwiązanie. 2. per MAMO, ale odrobinę inaczej. I tutaj posłużę się poprzednim zdaniem i na nim spróbuję to zobrazować. „Czy podałaby mi Mama cukier?” Dla mnie to trochę dziwny zwrot, ale jeśli dobrze pamiętam, to tak właśnie mówił mój tata do swoich teściów i nawet tak mówił do swoich rodziców. Tak też mówi nawet mój mąż do swoich rodziców. Ja nigdy tego nie praktykowałam i do swoich rodziców mówiłam po prostu: „Mamo, podałabyś mi cukier?”. Od kiedy pamiętam bardzo bezpośrednio zwracaliśmy się z rodzeństwem do naszych rodziców. Z tego co wiem, to Teściowie mojego taty, czyli moi dziadkowie, sami zaproponowali zwrot per mamo i per tato. I słusznie, że chłopina się musiał się zastanawiać, jak mówić do swoich teściów, tylko podano mu to jak kawa na ławę i nie miał z tym problemu. 3. per PANI Kurde. Wiem, że mnóstwo jest takich przypadków. Niektórzy po prostu nie czują się na siłach mówić do teściów per mamo i tato. Uważają, że mamę i tatę mają tylko jednych i koniec kropka. Szanuję. Taki zwrot trochę zwiększa dystans i może odrobinę dezorientować dzieciaki, ale co kto lubi, że tak powiem. W sumie per pani też jest spoko. Jak już wspomniałam wcześniej – to teściowie musieliby wyjść z taką inicjatywą, aby nie było per Pani, jeśli mają na to ochotę. „Czy podałaby mi pani cukier?” Można i tak. Trochę tylko niezręcznie, ale jak wspomniałam, każdy wybiera co dla niego najlepsze. 4. per TEŚCIOWO I tutaj słyszałam o wielu wariacjach, tego zwrotu. „Czy Teściowa podałaby mi cukier? „Teściowo, czy podałabyś mi cukier?” „Czy teściowa poda mi cukier?” [czy mi nie poda? Oto jest pytanie. :D Dla mnie słowo „teściowa” jest jakieś takie oschłe i staram się go unikać w rozmowach, ale doskonale rozumiem, że ja mogę być „insza”. Wszyscy musimy jakoś manewrować z tymi zwrotami, jeśli nic innego nie zostało nam zaproponowane, albo jeśli nie za bardzo nam po drodze z pewnymi propozycjami, bo i tak bywa. 5. bezosobowo Znam wiele osób, które tak właśnie zwracają się do swoich teściów. O ile wszystkim to odpowiada, to spoko. W rezultacie bywa to męczące, wiem to po sobie. „Czy mogłabym prosić o cukier?” – przejdzie jakoś :-) Ta forma ma potencjał ewoluować, gdy pojawiają się dzieci! ;-) I może to brzmieć: „Synku, babcia poda Ci cukier.” Babcia poda, czy nie poda? :D 6. po imieniu! Mój mąż jest z moimi rodzicami po imieniu. Zaproponowali mu to już chyba na pierwszym spotkaniu. Zresztą, moi rodzice to mega luzackie istoty i zdziwiłabym się, żeby kazali mówić sobie per Mamo czy per Tato jeśli dzieli ich i mojego M. dekada :D Ja bym miała wtedy niezły ubaw. Myślę, że nawet gdyby byli starsi sporo od mojego Męża nadal zasugerowali by mu zwracanie się do nich po imieniu. „Magda, podasz mi ten cukier ?” [czy solą w oko dostanę?] :D Mega naturalne. Takie fajne, kurde no :-) Życzyłabym takiego zwrotu wielu z nas. Co więcej! Mój dziadek nawet zaproponował mojemu Mężowi zwracanie się do niego po imieniu. Tutaj mój M. ma chyba mały problem i się jeszcze nie przełamał, ale to raczej kwestia czasu, myślę ;-) Konkludując już. Teściowa Pauliny lepiej by się ogarnęła, nie będę owijać w bawełnę. A jeszcze lepiej, aby na ten temat mógł porozmawiać ze swoją mamą mąż Pauliny. To zachowanie było wybitnie oschłe, moim daniem nawet bezczelne. Może jest druga strona medalu, o jakiej nie wiemy? Uważam, że ten przytyk to było zachowanie poniżej pasa i sugeruje mi jakiś poważny problem. Może czas dojrzeć do tego, że Syn wybrał sobie za żonę właśnie jej Synową? Planują zapewne dzieci i miło by było, jakby się określiła, czy chce być Panią, Mamą czy może wybiera opcję numer 5, bo nie zanosi się na pytanie do publiczności ani telefon do przyjaciela… Na miejscu Pauliny zaczęłabym tytułować ją jeszcze inaczej i jakże celnie i prawdziwie, po nazwisku, bo czemu nie! :D „Pani Kowalska, podałaby mi pani cukier?” :D ;-) Jeśli udało się Wam zobaczyć dzisiejszy post, zostawcie po sobie ślad na Facebooku czy w komentarzu ❤ Możecie też go podać dalej. Dziękuję!Wyjście z szafy może być bardzo stresującą sytuacją i normalne jest, że denerwujesz się reakcją, która Cię czeka. Kontynuuj swoje plany i określ, gdzie odbędzie się rozmowa i co zamierzasz powiedzieć. Daj jej czas na przetworzenie emocji i zadawanie pytań. Może to być trudne, ale ten dialog może pomóc ci się zrozumieć.
fot. Adobe Stock, Iryna Właściwie powinnam podziękować synowi i córce. To właśnie dzięki ich reakcji i skandalicznemu zachowaniu wobec Janusza, łatwiej mi było zdecydować o swojej przyszłości. Sądziłam, że życie zawsze będzie wyglądało tak samo Pobudka przed siódmą, pośpieszne śniadanie, wyprawa po świeżą wędlinę i pieczywo, wizyta syna z zaspanym pięcioletnim wnuczkiem. Godzinę później powtórka z czteroletnią wnusią, tyle że spóźniona jak zwykle córka nawet porządnie nie ubierze swojej zapłakanej pociechy. Później stały rytuał – gotowanie, karmienie, podcieranie pup przeplatane zabawą, zmęczeniem i obiadem. Czasem także kolacją, jeśli marudzące i śpiące wnuki będą musiały zostać u mnie dłużej. Wreszcie spokój, chwila tylko dla siebie, więc z wyczerpania albo bezmyślne patrzę w telewizor, albo od razu zapadam w drzemkę. Wreszcie upragniony sen, chwila wytchnienia przed następnym dniem, podobnym do poprzednich. Z wyjątkiem wolnych, choć nie zawsze weekendów. Przecież młodzi też chcą mieć czas dla siebie. Dokądś wyjść, coś zobaczyć albo wpaść do mamy na niedzielny obiad, kiedy ich lodówki świecą pustkami. – Powinnaś nazywać się Matką Boską Cudownie Rozmnażającą Skromniuchną Emeryturkę – kpiła moja siostra. – Czy kiedykolwiek któreś z twoich dzieci zapłaciło ci za pracę albo dołożyło się do wydatków na swoje dzieci? Tylko synowa pamięta, żeby zostawić ci parę groszy, ale córka i syn zachowują się, jakbyś żyła powietrzem i miała zdrowie stu koni. – Nie przesadzaj – bagatelizowałam sprawę, nie chcąc wdawać się w dyskusję, bo w głębi duszy byłam przekonana, że kieruje nią zazdrość. Bez dzieci i męża Jadwiga mogła tylko przyglądać się mojemu szczęściu. Czy znajomi z uniwersytetu trzeciego wieku lub przyjaciele mogli zastąpić rodzinę? Dać jej miłość? Okazać wsparcie w trudnych chwilach? Nigdy, lecz w przeciwieństwie do siostry, byłam na tyle taktowna, że nie śmiałam wypominać jej samotności. – Samotność wcale nie jest taka zła, jeśli kocha się siebie – mawiała, wyczuwając moje myśli. Panie, zostaw pan mojego wnuka! Traktowałam jej słowa jako żałosne próby samopocieszania się i puszczałam mimo uszu uwagi o wyzyskiwaniu mnie przez dzieci, o skromnej emeryturze, do której nie mogę nawet dorobić, bo bawię wnuki za darmo, o braku własnego życia i potrzeb, bo przecież ciągle muszę być pod telefonem na wypadek, gdyby któremuś z moich dzieci wypadło coś nieoczekiwanego. Latami żyłam przekonana o stronniczości siostry, aż pewnego razu mojego wnuczka użądliła pszczoła, wywracając moje życie do góry nogami… Tamtego dnia, po obowiązkowym, opłaconym niemałym wysiłkiem śniadaniu, zabrałam wnuki na spacer do pobliskiego lasu. Z całej naszej trójki tylko ja miałam ochotę zaczerpnąć świeżego powietrza, maluchy przeciwnie – wlokły się, marudząc o pozostawionych w domu zabawkach, i ani myślały słuchać o mijanych po drodze roślinach czy owadach. Zrezygnowana chciałam już się poddać, kiedy mój zazwyczaj dość flegmatyczny wnuczek wydarł się wniebogłosy, i pokrzykując coś niezrozumiałego, zaczął biegać dookoła mnie. Starałam dowiedzieć się, czemu tak krzyczy; na próżno. – Nie machaj rękami! Uspokój się! – usłyszałam zasapany męski głos. O co chodziło? – Pszcz… Pszczoła go użądliła! – wskazał na mojego wnuczka i jeszcze mocniej ucisnął swoją klatkę piersiową. – Tu… tu… Spocona i zdyszana próbowałam zapanować nad rozhisteryzowanymi wnuczętami, a jednocześnie zerkałam na dziwnie zachowującego się faceta, modląc się, żeby nie padł na serce, za które tak dramatycznie się trzymał. – Ma pan lekarstwa na serce? – zapytałam go, odruchowo sylabizując każde słowo. – Za-raz je po-dam. – Nie! – ryknął facet. – Niech pani nie mówi do mnie jak do dziecka! Tutaj mam szpatułkę do wydłubywania żądeł… Mówiąc to, wskazał ręką na kieszeń w kamizelce usytuowaną dokładnie na sercu, i nim zdążyłam się zorientować, wyrwał z moich rąk wnuczka. – Panie, co pan?! – ruszyłam do ataku. Tyle ostatnio mówiło się o porwaniach dzieci, że przed oczami stanął mi obraz faceta uciekającego w leśną gęstwinę z moim wnuczkiem. – Niech pani przestanie! – mężczyzna cudem uniknął zderzenia z moją torebką. – Próbuję wydłubać mu żądło, ale jeśli będzie się pani tak wygłupiać, to z pewnością go skaleczę! No nie wyrywaj się, mały, bądź dzielny jak…Jak rycerz! – nakazał Szymkowi, a ten natychmiast się uspokoił. Facet chwilę majstrował przy jego ręce, aż z zadowoleniem oznajmił, że „do wesela się zagoi”. – Jesteś najdzielniejszym rycerzem, jakiego znam – poklepał z uznaniem Szymka po drugiej, zdrowej ręce. – Dziękuję, pójdziemy już – przerwałam dziwnemu człowiekowi. Chciałam szybko wrócić do domu Osobiście przyjrzeć się ranie wnuczka, zdezynfekować ją i tak dalej. – Nie ma za co – odpowiedział mężczyzna. – Chciałem panią przeprosić, to moja wina. Ostatnimi czasy trochę zaniedbałem swoje pszczoły, a one wyroiły się, podzieliły na mniejsze rodziny i uciekły do lasu. Ta, która użądliła pani syna, pewnie broniła swojego nowego, dzikiego ula… – To mój wnuczek – chrząknęłam, rumieniąc się głupio. – Naprawdę?! A wygląda pani tak młodo! – mężczyzna roześmiał się. – Cóż… – zawahał się. – Może w ramach przeprosin przyjmie pani zaproszenie do mojej pasieki? Pierwsza działka od strony lasu. Mam świeżo zebrany miód, którym chętnie was wszystkich poczęstuję, no i przemyję tę ranę na wszelki wypadek wodą utlenioną. A jeśli zechcecie, to pokażę wam, jak wygląda życie w ulu. Proszę wybaczyć, nie przedstawiłem się… Janusz jestem – wyciągnął w moją stronę pokaźnych rozmiarów dłoń. Zawahałam się, ale będący pod wrażeniem porównania z rycerzem Szymek z ochotą przystał na propozycję naszego nowego znajomego. Nawet Tośka dała się przekonać do zmiany planów… Na miejscu Janusz natychmiast zdezynfekował ranę Szymka, po czym ubrał dzieci w ochronne, za duże na nich kapelusze i pszczelarskie stroje, i poprowadził je do jednego z pszczelich domków. Maluchy zauroczone patrzyły na pszczoły uwijające się przy ramkach wypełnionych miodem, a ja siedząc w bezpiecznej odległości, sączyłam przygotowaną przez gospodarza wodę z cytryną i miętą… – Zwariowałaś?! – nakrzyczała na mnie później córka. – Ten facet mógł cię otumanić i porwać moje dziecko! Wywieźć je Bóg wie dokąd! – Niepoważna jesteś, mamo – dodał syn, bo Szymon także się pochwalił, jaki był dzielny po użądleniu pszczoły. – I jeszcze tam wrócimy – dodał szczęśliwy, kończąc swoją opowieść. – Po moim trupie! – warknął syn. – A jeśli mama chce się zabawiać w romanse z pszczelarzem, to my z Ilonką się zastanowimy nad pozostawianiem u mamy swojego dziecka – dodał, zwracając się do mnie. – Chyba żartujesz?! Grozili ci, że zabiorą ci wnuki?! Dobre sobie! A gdzie znajdą drugą darmową niańkę?! – śmiała się siostra, kiedy zadzwoniłam do niej zapłakana. – Lepiej opowiedz mi o tym pszczelarzu. Łatwo było jej mówić, ale mnie wciąż było przykro, że postąpiłam tak nierozsądnie, ufając obcemu mężczyźnie. Janusz wydawał się jednak taki szczery i prostolinijny – Jak widać, intuicja cię nie myliła, skoro wróciliście do domu cali i zdrowi – podsumowała siostra. Domyślałam się, że zacznie mnie swatać, więc przezornie nie dodałam, że nie wróciliśmy, a zostaliśmy przez pana Janusza odwiezieni. Gdyby ten fakt wyszedł na jaw, córka z synem z pewnością kazaliby mi się przeprowadzić albo chociaż zmienić zamki w drzwiach, żeby uchronić mnie przed potencjalnym włamaniem, o morderstwie nie wspominając. Z tego wszystkiego całą noc śniły mi się jakieś porwania i przemoc z pszczołami w roli głównej. Nad ranem wykończona miałam tego dość, a kiedy jeszcze syn nie przyjechał na czas z Szymkiem, zaczęłam się zastanawiać, czy dzieci rzeczywiście nie odseparują mnie od wnucząt. Z radością przywarłam więc do osłupiałego Szymka i wchodzącej tuż po nim Tosi. „Życie wróciło na dawne tory” – pomyślałam, przyglądając się dzieciom, jak zwykle marudzącym przy śniadaniu; moja radość nie trwała jednak długo. Tuż po ostatnim kęsie znienawidzonej kanapki Szymek zaczął dopytywać o pana Janusza, po chwili dołączyła do niego Tośka i wkrótce miałam dwoje beczących dzieciaków. Jakby mało było nieszczęść, zadzwoniła moja siostra, i słysząc, co się u mnie wyprawia, natychmiast zaoferowała podwózkę na działkę pszczelarza. – Ale ja nawet nie wiem, czy on tam jest – warknęłam bez sensu. – Babciu, proszę! Nic nie powiem tacie, tylko się zgóóódź – wyjący Szymek uwiesił się mojej spódnicy i ani myślał odpuszczać, podobnie jak Tosia i ich cioteczna babcia po drugiej stronie słuchawki. – No dobrze – poddałam się. „Brakuje im dziadka” – pomyślałam, pakując wnuki do auta siostry. Ledwie zdążyłyśmy się zatrzymać pod płotem, maluchy jakimś cudem wypięły się z pasów i pobiegły szukać swojego pszczelarza. To Janusz podjął decyzję za mnie – Bardzo pana przepraszam za to zamieszanie – rzuciłam zasapana. – Dzieci nalegały, żeby pana odwiedzić. – Jaka szkoda, że tylko dzieci nalegały – roześmiał się pan Janusz, całując moją dłoń, a tuż po niej dłoń mojej wyraźnie zauroczonej nim siostry. – Świetny facet – szepnęła. Janusz zaproponował, że tym razem i mnie wtajemniczy w swoją pracę, i wręczył mi roboczy strój pszczelarza, tłumacząc, że pożyczył go na wszelki wypadek. Kompletnie ignorując moje obawy, ubrał mnie w kombinezon, kapelusz i rękawice, a na koniec wcisnął w dłoń podkurzacz, którym miałam okopcić pszczoły, żeby zajrzeć do ula. – Zakochasz się – wyszeptał Janusz, gdy dusząc się od dymu, pochyliłam się nad pierwszą ramką wypełnioną miodem i pszczołami. Zarumieniłam się, ale on miał rację. Spodobały mi się i pszczoły, i ich właściciel. Zauroczona, coraz częściej gościłam na jego działce, tyle że nie sączyłam już wody z miętą, a pomagałam przy ulach albo przy miodzie, jeśli przychodziła pora zbiorów. A czasem po prostu siadałam obok Janusza, wsłuchując się w kojące brzęczenie małych robotnic. Coraz częściej dzieci nie mogły dodzwonić się do mnie w weekendy czego nie omieszkały mi wypominać, ponieważ jednak zawarłam pakt z wnukami i siostrą, żadne z nas nie zająknęło się na temat Janusza. Jego istnienie było naszą tajemnicą do czasu, aż pod koniec lata Janusz wyznał, że musi wracać do siebie. – Czyli dokąd? – zapytałam zaskoczona, bo zajęci pszczołami niewiele rozmawialiśmy o przeszłości. – Nad morze, tam mieszkam i pracuję dorywczo, dorabiając sobie do emerytury, inaczej nie byłoby mnie stać na to wszystko – wskazał na działkę. – Jedź ze mną, Bożenko – zaproponował nagle, patrząc mi prosto w oczy. – Na weekend? – zapytałam, nie rozumiejąc, o co mu chodzi. – Na zawsze albo przynajmniej na tak długo, ile ze mną wytrzymasz – zaśmiał się i przytulił mnie mocno do siebie. – Może zabrzmi to dziwnie, ale nie chcę się z tobą rozstawać. Ani w głowie była mi przeprowadzka W końcu miałam tu swoje życie, dzieci, wnuki, grób męża, mieszkanie… – Zwariowałaś?! Jedź z nim, choćby na próbę! Na tydzień lub dwa! – siostra oczywiście nie widziała żadnego problemu w propozycji Janusza. – Będę podlewać ci kwiaty, wyjmować listy ze skrzynki i obiecuję, że zadbam o grób twojego męża. Nie poszłam za jej radą. Janusz wyjechał, pozostały nam więc telefony i SMS-y, bo o odwiedzinach nie było mowy. Nie lubię podróżować i niechętnie opuszczam swoje miasteczko, a wieść o wizytach Janusza rozniosłaby się po okolicy lotem błyskawicy. Pewnie nasze uczucie szybko by wygasło, gdyby nie Janusz. Któregoś dnia stanął w moich drzwiach z walizką i bukietem kwiatów, i ku uciesze stęsknionych wnucząt, wkroczył do mieszkania i od razu poprosił mnie o rękę. Niemal od progu. – Czyś ty zwariował, a gdzie będziemy mieszkać?! – zapytałam. Uśmiechnął się szeroko. – Pół roku u mnie, pół u ciebie! – A co zrobię z wnukami? – Wybacz, ale to już problem ich rodziców – wzruszył ramionami. – Przyjmiesz te moje oświadczyny czy nie? Burknęłam, że muszę się zastanowić, ponieważ jednak nie miałam dokąd odesłać Janusza, to jeszcze tego samego wieczoru moje dzieci dowiedziały się, że nie tylko nie zerwałam znajomości z podejrzanym pszczelarzem, lecz zadurzyłam się w nim, a on wybrał mnie na swoją drugą żonę. Są obrażeni, ale dzieci podrzucają – Zgłupiała mama na starość – żachnął się syn, lustrując Janusza uważnie. – A co z Tosią? Jak sobie poradzę? – warknęła obrażona córka. Powinnam gorąco podziękować moim dorosłym pociechom, bo ich szyderstwa i egoizm postawiły mnie na nogi. Widząc, jak zachowują się wobec bliskiego mi człowieka, z jakim niesmakiem przysłuchują się jego opowieściom o moim zaangażowaniu przy pszczołach, jak drwią z jego oświadczyn, a zarazem z moich uczuć, zrozumiałam, ile prawdy było w słowach siostry. Wreszcie zrozumiałam, że dla dzieci byłam jedynie darmową niańką, żeby nie powiedzieć służącą, dlatego – ku ich zaskoczeniu – przyjęłam oświadczyny Janusza. – Tak trzymaj! – poparła mnie siostra. – Będziemy cię odwiedzać, babciu – obiecał Szymek uradowany wizją zimowych ferii nad morzem. I choć nie byłam pewna, czy rodzice pozwolą wnukom odwiedzać wyrodną babcię, posłuchałam głosu swojego serca. Od tamtej pory sezon jesienno-zimowy spędzamy nad morzem, a wiosenno-letni w moim miasteczku, pracując przy ulach, bo właśnie wtedy pszczoły potrzebują nas najbardziej. Syn i córka wciąż są obrażeni, co bynajmniej nie przeszkadza im podrzucać nam dzieci, gdy tylko pojawiamy się w miasteczku. Bezdzietny Janusz pokochał moje wnuki równie mocno jak mnie, więc jesteśmy wtedy naprawdę szczęśliwi. Czytaj także:„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”
5KwXf.